Bezmięsny przepis na biznes, który pobudza apetyt Polaków
Boczek, pepperoni, żeberka – ale bez mięsa. To specjalności polskiej marki Bezmięsny, która szturmem podbija serca nie tylko wegan, ale też mięsożerców chcących urozmaicić swoją dietę. O przepisie na sukces i ambitnych planach na przyszłość rozmawiamy z jej współwłaścicielem – Igorem Sadurskim.
„Mięso” bez mięsa – skąd taki pomysł na biznes, od czego wszystko się zaczęło?
Igor Sadurski: W 2016 roku razem z Rafałem – moim kuzynem i współzałożycielem – zaczęliśmy szukać alternatyw dla mięsa. Początkowo tylko dla siebie. Oczywiście można było je znaleźć w sklepach, ale nie satysfakcjonowały nas w pełni. Metodą prób i błędów zaczęliśmy tworzyć własne dania. Testowaliśmy je na swoich rodzinach i przyjaciołach.
W międzyczasie zaobserwowaliśmy zagraniczny trend wegańskich zamienników – nie tylko dla mięsa, ale też dla nabiału. Chcieliśmy sprawdzić, czy odnajdzie się w Polsce. Kiedy już mieliśmy finalną wersję przepisów, wystartowaliśmy z akcją crowdfundingową. To był dla nas bardzo naturalny ruch – pracowaliśmy w dużym portalu tego typu. Przy tym mogliśmy sprawdzić, czy taki pomysł ma rację bytu.
I miał – udało się zebrać około 150 tys. zł.
Zgadza się, w ciągu dwóch miesięcy wsparło nas około 1500 osób. Akcja była dużym sukcesem – nie tylko zebraliśmy około 150 tys. zł, ale też zrobiło się o nas głośno w mediach. Zrozumieliśmy, że ten pomysł ma sens. Zebrane środki zainwestowaliśmy w sklep internetowy oraz w pierwszą małą produkcję. W 1,5 roku rozesłaliśmy 6 tysięcy paczek. Sklep internetowy przechodził różne fazy – początkowo prowadziliśmy zamówienia cykliczne. Teraz strona działa non stop, ale nie jest już rdzeniem naszej działalności. 2018 rok przyniósł dla nas zmiany – wprowadziliśmy nowe logotypy oraz etykiety, które miały się lepiej sprawdzać w ponad 100 sklepach stacjonarnych. Początkowo były to małe, wyspecjalizowane punkty – często wegańskie lub z żywnością ekologiczną. Teraz można nas znaleźć w około 250 sklepach, w tym dużej sieci hipermarketów.
150 tys. zł to sporo pieniędzy na rozpoczęcie biznesu, ale mając apetyt na więcej, potrzebne są dodatkowe środki.
Zbiórka crowdfundingowa była ogromnym wsparciem. Ale pomogły nam też oszczędności i przychody ze sklepu internetowego. Teraz, rozwijając firmę, korzystamy z leasingów – maszyn, sprzętu, samochodów. Mamy też kredyt obrotowy.
Inwestycje procentują. Na samym początku mieliśmy trzy produkty – bezmięsne pepperoni, bezmięsny boczek i bezmięsną pieczeń. Pierwsze dwa proponujemy do dzisiaj, a pieczeń ewoluowała w szynkę ziołową. W sumie oferujemy dzisiaj 10 produktów i zdradzę, że w niedalekiej przyszłości wprowadzimy kolejnych 7. Będą opierały się o nowy skład – już nie o białko pszenne czy ciecierzycę, a o białko grochu.
Dlaczego Bezmięsny zdecydował się na nazywanie swoich produktów mięsnymi nazwami?
Zrobiliśmy to z pełną premedytacją. Dzięki naszym nazwom klienci wiedzą z czym mają do czynienia – bo wiedzą czym jest boczek, żeberka czy pepperoni. Mało tego – to takie kulinarne drogowskazy. Mogąc sobie wyobrazić, z czym to się je, jak je przyrządzić w kuchni. Oczywiście to wywołuje pewne spory czy kontrowersje. Osoby na diecie tradycyjnej często mówią „po co osobom niejedzącym mięsa ich zamiennik”. Tymczasem powody są różne – etyczne, środowiskowe, zdrowotne. Nie każdy rezygnuje z mięsa ze względu na jego smak. Części tego smaku po prostu brakuje – i tu pojawiają się nasze produkty. Są one również doskonałym rozszerzeniem roślinnej diety, a także produktem, który z powodzeniem mogą włączyć do swojego jadłospisu osoby na co dzień jedzące mięso.
A takich osób cały czas przybywa. Według najnowszych badań już 4 na 10 Polaków ogranicza lub nie je mięsa.
Trend jest jednoznaczny. Wegetarianizm i weganizm przestały być niszą. Stają się popularne i nikogo nie dziwią. Jak zaczynaliśmy, wiedza na ten temat była zdecydowanie mniejsza. Nikt w nas nie wierzył. Byliśmy ciekawostką.
Czy bogatsi o nowe doświadczenia zrobiliby Panowie coś inaczej zakładając Bezmięsnego?
Z dzisiejszej perspektywy moglibyśmy postarać się o szybsze wejście do sklepów stacjonarnych. Z drugiej strony te trzy lata bardzo wiele nas nauczyły. Nie wiem czy bez tego czasu bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz.
Co doradziłby Pan osobom, które myślą o własnym biznesie, często nietypowym, ale boją się zacząć?
Tylko w ostatnim miesiącu zgłosiło się do nas trzech warszawskich studentów. Powiedzieli nam, że mają pomysły na biznes i chcieliby je skonsultować. Uważamy, że warto w nie wierzyć i je realizować. Nawet jeśli są szalone. Może nie za wszelką cenę, bo też trzeba umieć powiedzieć sobie dość. Odniesienie nawet małego sukcesu w swoim własnym biznesie to uczucie nieporównywalne z niczym innym zawodowo.
Trzeba też pamiętać, że prowadzenie własnej firmy wymaga bardzo dużo czasu – często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Pracuje się na 2 etaty, czasem na 2,5. Ale satysfakcja jest ogromna. I jeszcze jedno – ludzie są kluczem do rozwoju. Im szybciej zatrudnia się kogoś do pomocy, tym szybciej firma się rozwija.
Podobno mają Panowie apetyt na zostanie największym producentem roślinnych zamienników mięsa.
Rzeczywiście – chcielibyśmy zostać największym graczem, a przynajmniej jednym z największych. Dlatego nasz cel to rynek zagraniczny. W tym roku nawiązaliśmy pierwsze kontakty w Wielkiej Brytanii. Jesteśmy dostępni na tamtejszym Amazonie, który wprowadził usługę zamówień jedzenia. Wkrótce pojawimy się też w sklepach stacjonarnych.
Zagranica jest naturalnym kierunkiem, ale w Polsce też mamy jeszcze sporo do zrobienia. Bardzo dobrze się tutaj rozwijamy. Zaczynaliśmy we dwóch, a teraz nasz zespół liczy ponad 10 osób. Już wiemy, że go powiększymy – im więcej sprzedajemy, tym więcej potrzebujemy rąk do pracy. 3 lata temu sprzedawaliśmy 6 tys. paczek w 1,5 roku. Teraz nawet kilkadziesiąt tysięcy sztuk jednego produktu w miesiąc. A nasz apetyt cały czas rośnie.
Dziękujemy za zapisanie się do Newslettera!
Spodobał Ci się artykuł i chcesz otrzymywać więcej ciekawych treści?
Bądź na bieżąco z naszymi najnowszymi artykułami i raportami specjalnymi, które pomogą Ci rozwijać Twój biznes.